Świetny warsztat, charyzma, wyjscie z szuflady, popisowe rolę w "true detektyw", "witaj w klubie" i drugoplanowce u Scorsese i bardzo dobra u Nolana, ale to co stało się jego odskocznią, bardzo szybko też stało się jego kolejną szufladą, tym razem nie z winy roli, ale już bardziej z winy samego aktora.

Straszny manieryzm się uwypuklił w jego grze. Taki bufoniasty i pseudo pewny siebie. Mało mu nie brakuje do Hardy'ego, który wyleciał u mnie z rankingu aktorów bardzo dobrych, właśnie przez AŻ za komiczną manierę. Nie toleruje na najwyższym poziomie aktorskiego rzemiosła forsowania własnej maniery. Co innego, oko można przymknąć na DeNiro, Pacino czy Nicholsona, ale dlatego tylko że oni naprawdę są legendami i przez trzy dekady swoje zrobili. Nie po 3-5 lepszych rolach jak Hardy czy Matthew tylko po kilkunastu i grubych latach wypracowania swojego nazwiska. Dlatego też tak bardzo cenię Leo DiCaprio. Utrzymuje się na poziomie najwyższym z najwyzszych czwartą dekadę, a po manierze ani śladu, bo jej po prostu nie ma. Co z tego, że MMc czy Hardy zbliżyli się do tego poziomu, jak zaraz spadli z konia. To definiuje wielkość.