dla mnie przesłanie Davida Lyncha jest po prost. Po pierwsze jest on wielbicielem blondynek, ale chyba też troszeczkę rasistą. Po drugie - film mimo wszystko opowiada o tym co widać na ekranie. Piękna śliczna, niewinna, dobra i anielska Wattes bierze pod opiekę znalezioną w domu, we własnym domu (społeczność latynoamerykańska i inni - imigranci do USA) brunetkę - być może latynoskę. Latynoskę o tyle że świetnie w śnie wymawia hiszpańskie słowa. Brunetka, początkowo bezradna, odzyskuje pamięć, korzenie etc i w tym momencie blondynka trafia do quasi slumsów - ergo - koniec kochanej, purytanskiej Usa.
Nie no, lubię interpretacje filmów Lyncha, niekiedy bardzo trafne choć niestandardowe, ale to już jest nadinterpretacja, w dodatku ignorująca dużą część filmu i raczej robiona "pod tezę" niż wynikająca z treści. Poza tym, o ile mi wiadomo, w rasizmie chodzi o niechęć do ludzi o innym kolorze skóry, a nie włosów (litości!!!).
Tak, źle to wszystko opisałam. Ale mam wrażenie że ten film można by właśnie na ten sposób interpretować, podobnie jak wiele z filmów Lyncha - tak jakby mimo wszystko sprzyjał mitowi WASP - White Anglo-Saxon Protestants i losach Usa z tej perspektywy.
To znaczy jakie filmy jeszcze masz na myśli, bo ja u Lyncha żadnego rasizmu nie zauważam.