Połączenie gangsterskich filmów spod znaku Guya Ritchiego z Hangoverem, mocną dawką wyolbrzymionych wschodnioeuropejskich absurdów, chamstwa i komedii. Jeśli ktoś lubi tego typu klimaty, to myślę, że warto zobaczyć, ale wcześniej zalecam uzbroić się w dystans do naszych historycznych, kulturowych i językowych korzeni.
Chyba żartujesz. Ten film w najlepszym wypadku można obejrzeć do obiadu/ kolacji. U Ritchiego w Przekręcie i Porachunkach wszystko się zazębiało i zgrywało w jedną całość. Tutaj mamy niestety nieudaną próbę naśladowania tego. W rezultacie powstał film, który jest chaotyczny, ze słabym humorem i kilkoma scenami, które były po prostu idiotyczne. O bohaterach, którzy są prości jak budowa cepa też warto wspomnieć.
Każdy ma swój gust, dla mnie brak w nim jest błyskotliwych dialogów jak w Przekręcie, które do dziś są kultowe! Wszystko jest jakieś takie toporne, żarty na poziomie American Pie i Eurotripu! Aktorzy pajacują, a nie grają, poza Vinniem Jonsem. Określenie tego filmu, że jest w stylu Ritchiego, jest obelgą dla Ritchiego i jego twórczości. Gorszy był chyba tylko Weekend Pazury.
Dawno juz nie ogladalem tak czerstwej proby zrobienia czegos na wzor Ritchiego, han-govera czy Tarantino. Jendo wielkie gowno, lecące na powielanych schematach i utartych stereotypach, prymitywnych jak budowa zapalki.
Scena gdy karetka uderza w gościa, a w karetce ratownik gwałci nieprzytomną pacjentkę... bezcenna... ta konsternacja :P