Już 29 lutego na ekrany polskich kin trafi długo wyczekiwana "Diuna: Część druga". Czy widowisko sci-fi w reżyserii Denisa Villeneuve'a spełni oczekiwania fanów? Jak wypadła scena jazdy na czerwiu? I czy Austin Butler sprawdził się jako psychopatyczny Feyd-Rautha Harkonnen? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w recenzji autorstwa Michała Walkiewicza. "Diuna: Część druga": recenzja
Spice Up Your Life autor: Michał Walkiewicz
Nic nie boli, tak jak "Diuna". I nikt wie o tym lepiej, niż
Alejandro Jodorowsky. Cóż to był pomysł na prozę
Franka Herberta (wizualne pasaże jak po LSD, czternastogodzinny metraż!). I w jakim kolektywie (
Salvador Dali,
H.R. Giger,
Pink Floyd,
Orson Welles) miał pączkować! Ból po uśmierconym przez Hollywood marzeniu mógł się równać jedynie frustracji, gdy światło dzienne ujrzały materiały promocyjne filmu
Davida Lyncha:
Oto dzieło, którego Jodorowsky nie zdołał nakręcić!
Nic dziwnego, że w 1984 roku, gdy film
Lyncha trafił do kin, legendarny reżyser nie miał ochoty na seans. Do jednego z paryskich kin wybrał się dopiero po żołniersko-terapeutycznej pogadance z synem. Zaś im dłużej siedział na kinowej sali, tym szerszy uśmiech malował się na jego twarzy. Skoro nie udało się jedynemu facetowi, któremu - jak utrzymywał sam
Jodoroowsky - mogło się udać, to któż inny miałby podołać?
Od tamtej pory minęło czterdzieści lat. Kanadyjczykowi
Denisowi Villeneuve’owi - podobnie jak
Paulowi Atrydzie, czyli liderowi jego korowodu tragicznych bohaterów - może nie pasować rola siłacza, który podniósł cały literacki świat Herberta. Niewiele mają jednak do gadania. Podczas gdy właściciele wielkich popkulturowych marek drepczą w zaklętym kręgu finansowych i artystycznych porażek, polityka tożsamościowa staje się ważniejsza od dobrze napisanych opowieści, a Hollywood jest pogrążone w scenariuszowym kryzysie, oczy widzów zwrócone są w stronę planety Arrakis. To właśnie tam zwaśnione galaktyczne rody toczą walkę o cenną "przyprawę". I to również tam ważą się losy blockbusterów z ambicjami.
Sukces pierwszej części "
Diuny" można tłumaczyć na wiele sposobów. Ma swoje źródła w precyzyjnie skonstruowanym tekście, z którego wycięto fabularny tłuszczyk powieściowego oryginału. A także - w koncepcji estetycznej opartej na ryzykownych, wizualnych kontrastach. Nie bez znaczenia jest również aura "dzieła przeklętego", z którym wcześniej nie poradzili sobie ani
Jodorowsky, ani
Lynch. W moim przekonaniu największym osiągnięciem
Villeneuve’a pozostaje jednak zafiksowanie naszej uwagi na samej naturze filmowego spektaklu; wzniecenie namiętności do świata, który dotąd wydawał się pusty i niegościnny. To rzeczywistość, która - wbrew rozmaitym kodom wizualnym kina science-fiction i fantasy - nie mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Zamieszkują ją bohaterowie, którzy nie mają czasu zajmować się pierdołami - mają za to minorowe nastroje, a niemal każde ich słowo waży tonę. To rzeczywistość, w której heroiczna opowieść o przeznaczeniu może rozbroić się sama. Jak w powieści: "
Najtrwalszymi zasadami wszechświata są przypadek i błąd". Jakim więc cudem chcemy do tego wszystkiego wracać?
- Warner Bros. Entertainment Inc.
Decyzja o podzieleniu filmu na dwie części nie wynika w oczywisty sposób ze struktury samej książki (choć i tam jest podział na księgi). Ma natomiast głębszy fabularny sens - nawet jeśli stoją za nią mechanizmy popytu i podaży. W pierwszej części Villeneuve rozkładał pionki na szachownicy. Obserwowaliśmy klasyczną campbellowską drogę bohatera, zwieńczoną promykiem nadziei - ocalały z rzezi swojego rodu Paul Atryda (
Timothee Chalamet) znalazł azyl wśród wędrownego ludu Fremenów. W drugiej części bohater rozpoczyna podróż wewnętrzną, w której stawką jest brzemię wybrańca i przepowiedzianego zbawcy planety Arrakis. Co ciekawe, zwiastuje to nie tylko zmianę tempa filmu, ale i delikatne przesunięcia w obrębie samej konwencji. Im głośniejsza staje się rozróba, tym klarowniej wybrzmiewają intymne dramaty bohaterów. Centralne dla fabuły pytanie o polityczną rolę religijnego fanatyzmu może kiepsko brzmieć na papierze. Jednak dzięki fantastycznym rolom
Javiera Bardema jako konserwatywnego lidera Fremenów oraz
Zendayi jako przedstawicielki młodszego, rebelianckiego pokolenia, stanowi dramaturgiczny i emocjonalny kręgosłup filmu. Zatem z jednej strony - antyreligijny pragmatyzm doprawiony namiętnością (czytaj: nieźle napisanym wątkiem miłosnym. Z drugiej - fundamentalistyczny dogmatyzm w nieco ironicznej optyce. Cóż mogę powiedzieć, są gorsze pomysły na kino za 200 milionów dolarów.
Całą recenzję autorstwa Michała Walkiewicza znajdziecie
TUTAJ. Zobacz zwiastun filmu "Diuna: Część druga"
"
Diuna: Część druga" trafi na ekrany kin już 1 marca. W gwiazdorskiej obsadzie znaleźli się m.in.
Timothée Chalamet,
Zendaya,
Rebecca Ferguson i
Austin Butler. Zobaczcie zwiastun:
Przypominamy o trwającym głosowaniu w naszej
ANKIECIE OSCAROWEJ.
TUTAJ znajdziecie nominacje we wszystkich kategoriach. Kto Waszym zdaniem powinien zdobyć nagrody Akademii?